„Pułkownik przyglądał mi się z wyrazem cierpliwego obrzydzenia. Zrezygnowałam z zaczynania od końca.
- Trudno, widzę, że trzeba od początku. Otóż jeden facet namówił mnie, żebym przez trzy tygodnie udawała jedną panią, która wyjeżdża. Miałam zamieszkać w jej domu i kłócić się z mężem. Jako ona. Podobna jestem do niej z twarzy, szczególnie w jej peruce i w jej kieckach. Zamieszkałam.
- Po co? – przerwał pułkownik.
- No jak to po co, żeby udawać tę panią…
- Ówże facet, który mnie namówił, twierdził, że w celach romansowych. Żeby ona mogła wyjechać z nim, w tajemnicy przed mężem. Taka wielka miłość, nielegalna, i z przeszkodami… Niech pan zaczeka, bo tu jest właśnie pies pogrzebany. Zamieszkałam i po pewnym czasie wykryło się, że ten jej mąż wcale nie jest jej mężem, tylko podstawionym falsyfikatem…”
Po zabawnym „Zbiegu okoliczności” nabrałam apetytu na książki Chmielewskiej. Uśmiałam się wtedy sporo, stąd też liczyłam, że w „Romansie wszechczasów” będzie równie dobrze. I na początku tak było.
Tym razem Joanna Chmielewska zaczepiona przez pana Palanowskiego dostała propozycję wcielenia się w rolę Basieńki Maciejakowej. Powyższy cytat właśnie to wyjaśnia. Ta Basieńka to niezły gagatek. Ma męża i kochanka. Mąż jest zaborczy, awanturujący się i czepialski, ale za nic w świecie Basieńce nie da rozwodu. Jedyną możliwością rozwiązania węzła małżeńskiego jest ciąża z kochankiem. Ale tego lepiej nie robić w pośpiechu. Warto byłoby gdzieś wyjechać, wypocząć, nacieszyć się sobą. I aby przechytrzyć męża, trzeba go nieco zdezorientować i podstawić mu przed nos fałszywą żonę.
Joanna Chmielewska daje się namówić na intrygę, bo tak się składa, że właśnie zepsuł się jej samochód i potrzebuje gotówki na jego naprawę, a kochanek Basieńki obiecuje za pomoc całkiem niezłą sumkę. Aby zmylić przeciwnika, tj. męża, prawdziwa Basieńka już od dłuższego czasu przygotowywała grunt pod zamianę żon – zachowywała się dziwnie, a nawet wręcz nieprzewidywalnie, a przy tym chowała przedmioty codziennego użytku w absurdalnych miejscach. Wszystko po to, aby równie dziwnie zachowująca się podstawiona żona wydawała się jak najbardziej normalną, czyli właśnie nieprzewidywalną ;)
Zamiana następuje, jest śmiesznie i zaskakująco, tyle tylko, że… ten małżeński galimatias rozwiązuje się bardzo szybko, bo jest tylko wstępem do większej aferki związanej z mafią, pewnym przemytem i dziełami sztuki. Byłam z tego powodu szczerze zawiedziona, bo właściwe śledztwo nie było już na tyle zabawne i absorbujące moją ciekawość, co sprawki małżeńskie. A mogła być z tego taka fajna, obyczajowa komedia pomyłek…
Doszłam przy tym jeszcze do punktu, że to co mi spodobało we wspomnianym „Zbiegu okoliczności”, tym razem mnie raziło. Chodzi mianowicie o to, że tym razem znudził mnie schemat „zwariowana Joanna Chmielewska i jej perypetie”. No i w związku z tym mam zagwozdkę – porywać się na coś jeszcze autorki, czy dać sobie spokój?
Ps. Nie mogę jednak odmówić Joannie Chmielewskiej, że mimo wszystko rozbawiła mnie przy lekturze. Dajmy na to tym oto fragmentem:
„Za drzwiami stał obcy człowiek wyglądający dość gburowato.
- Są tu kury? – spytał niegrzecznym tonem.
Szaleństwo zakotłowało się we mnie. Co za bydlę jakieś budzi mnie o wpół do szóstej rano, żeby pytać o kury!!!
- Nie – warknęłam, usiłując zamknąć drzwi. Facet je przytrzymał.
- A co? – spytał niecierpliwie.
- Krokodyle – odparłam bez namysłu, bliska uduszenia go gołymi rękami.
Antypatyczny gbur jakby się zawahał.
- Angorskie? – spytał nieufnie.
Tego było dla mnie doprawdy za wiele. O wpół do szóstej rano angorskie krokodyle…!!!
- Angorskie – oświadczyłam z furią. – Wyją do księżyca.
- Marchew jedzą?
- Nie, nie jedzą. Trą na tarce! O co, u diabła, panu chodzi?!
Facet wydawał się niewzruszony.
- Miały być angorskie króle – oświadczył z niezadowoleniem.”
;)
3/6
______________
Joanna Chmielewska - "Romans wszechczasów"; wyd. ALFA 1990
Recenzja bierze udział w akcji "Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę!"