Gdyby zapytać o Henryka Goldszmita, być może niektórzy mieliby problem z rozpoznaniem, kto ów ten jegomość. Kiedy jednak wypowie się: Janusz Korczak – już nie trzeba go szczególnie przedstawiać. Od razu przychodzą na myśl skojarzenia: dzieci, dom sierot, książki dla dzieci, „Król Maciuś I”, opieka, lekarz, Żyd, wojna, Umschlagplatz, Treblinka. O Korczaku wspominałam nawet całkiem niedawno (w kwietniu), poświęcając mu wpis z okazji Międzynarodowego Dnia Książki dla Dzieci.
Gdy jednak przyjdzie odpowiedzieć, kim była Stefania Wilczyńska – natrafia się na pustkę. A przecież to najbliższa współpracownica Janusza Korczaka, być może przyjaciółka, a przede wszystkim - wcale nie mniej zasłużona od niego, kiedy mowa o Domu Sierot na Krochmalnej.
„Szlomowi się odpomina.
- Żyła tak, że mało o niej wiedzieliśmy, taka… - Szuka słowa. Bardzo dba o to, żeby jego polski, zahibernowany na Kercelaku, brzmiał poprawnie. – Taka… niebyła. Nic po niej nie zostało, jakby jej nigdy nie było.”
Z otchłani niepamięci wyciągnęła ją właśnie Magdalena Kicińska za pomocą „Pani Stefy”. Rzeczywiście, gdyby nie ta książka, nadal nie wiedziałabym o Stefanii Wilczyńskiej. A osób, które ją znały bezpośrednio jest już coraz mniej, coraz mniej pamiętają, coraz częściej przez starość mieszają im się informacje, plączą fakty z przeszłości z teraźniejszością, nie zawsze chcą wracać do tego, co zdarzyło się ponad siedemdziesiąt lat wstecz. Tak samo jak dla Szloma Nadla, któremu czasem się „odpomina”, a czasem nie.
Stefania Wilczyńska, to kobieta nieodgadniona, bardzo tajemnicza i tym więcej interesująca. Co ją skłoniło do tego, aby będąc wykształconą, zamożną żydowską panną, kształcącą się Szwajcarii, z szerokim wachlarzem możliwości na życie – zostać kierowniczką Domu dla Sierot? Nie do końca wiadomo. Wiadomo za to, że praca, której się podjęła zawładnęła całym jej życiem, włącznie z tym, jak tragiczny miało ono koniec.
Dom Sierot, którym kierowali Korczak i Wilczyńska był ośrodkiem dość elitarnym. Tym bardziej dla tych dzieci, które miały szczęście do niego trafić.
„Ich domy to ciasne mieszkania w czynszówce, gdzie na drugim piętrze dom publiczny, a na strychu spotykają się złodzieje; albo kąt u rodziny. Zagrzybione piwnice dzielone z obcymi. Drewniane budy (deski próchnieją bądź gniją). Zamiast podłogi ubita ziemia, zasypywana piaskiem z Wisły kupowanym raz na rok (jeśli jest za co) na Solcu. Pluskwy spadające ze ścian, panoszące się szczury. Okna wychodzące na rynsztok, ścieki po dużym deszczu zalewające mieszkanie. Jedno łóżko albo siennik dzielony na troje. Albo brak siennika, barłóg i szmaty do przykrycia. Stół, może szafa, nic więcej. Wiadro na nieczystości w kącie. Ubrań tylko tyle, ile na sobie. Jeśli więcej, wiszą na gwoździu na ścianie, blisko pieca (jeżeli jest), żeby wyschły. Świeca albo lampa naftowa, ale raczej siedzi się w ciemności. Kaszel gruźlika z drugiego końca nory. Rzężenie ojca (gruźlica, tyfus, zawał), zanim umrze. Płacz matki, kiedy to się stanie. Krzyk właściciela, żeby się wynosić. Rżenie koni na podwórku, gdzie siedzi się cały dzień. I noc. I kolejną, zanim matka znajdzie nowe lokum. Zanim trafi się na Krochmalną.”
Tymczasem na Krochmalnej, w Domu Sierot Korczaka i Wilczyńskiej – niewyobrażalne wcześniej dla takich dzieci luksusy: własne łóżku, czysta i cała odzież, regularne posiłki, dostęp do edukacji i opieki zdrowotnej. Zawsze ktoś wysłucha, poradzi, da dobre słowo, skarci jeśli trzeba, pochwali, kiedy się na to zasługuje. Funkcjonuje tu specjalny kodeks, mają miejsce posiedzenia rady sądowej i komisji ustawodawczej, a w zespołach zasiadają właśnie wychowankowie domu sierot. Postanawia się na przykład na próbę wprowadzić reformę o kładzeniu się spać pół godziny później, niż dotychczas. Uregulowany i regulaminowy tryb życia jest na Krochmalnej tak bardzo odmienny od wcześniejszego biedowania. I chociaż niektóre z dzieci po opuszczeniu już domu na Krochmalnej mają niekiedy pretensje o wpojenie im zbyt utopijnej wizji życia, niekoniecznie odpowiednio dostosowanej do brutalności, w której się znajdą, do powrotu do biedy i bezrobocia – pobyt na Krochmalnej zawsze będą wspominać, jako najlepszy uśmiech od losu, jaki im się kiedyś trafił.
Wspominają też Wilczyńską. Twardą, czasem zbyt protekcjonalną Panią Stefę, wymagającą, nieustępliwą, bardziej ojcowską niż matczyną, ale jednak opiekuńczą, zawsze chętną do rozmowy, pomocy, zręczną organizatorkę nawet w czasach wojennej zawieruchy. Pani Stefa jest bogiem dla dzieci, na Stefę można sobie czasem narzekać, ale nigdy nie godzi się, aby powiedzieć złego słowa. Pani Stefa jest jedyna w swoim rodzaju i kochana przez dzieci za wszystko i mimo wszystko.
Portret Wilczyńskiej, który kreśli Magdalena Kicińska w próbie biografii jest fascynujący. Piszę, że to próba biografii, bo Stefa wymyka się konkretyzowaniu. Autorka mimo to nie próbuje dorysowywać brakujących elementów w linii życia Stefy. Może jedynie domniemywać i w tę grę daje się wciągnąć czytelnik. Czy Stefa i Korczak to tylko współpracownicy? A może też serdeczni przyjaciele lub nawet życiowi partnerzy? Nieodgadnione. Rozważają wyjazd do Palestyny, nawet kilkakrotnie przebywają tam po kilka-kilkanaście tygodni, a jednak wracają do Polski ze świadomością, że nieodległa możliwość wojny może być dla nich – Żydów szczególnie dotkliwa. Więc dlaczego nie zostają w Palestynie? Czują się niezrozumiani, nie widzą powodzenia swoich wychowawczych pomysłów względem społeczności w kibucu? A może jednak czują się bardziej potrzebni w Polsce?
Dedykację od autorki książki otrzymałam po spotkaniu autorskim w Księgarni na Tłomackiem, która mieści się w budynku Żydowskiego Instytutu Historycznego
Oczywiście, pisząc o Stefanii Wilczyńskiej, trudno uciec od osoby Korczaka. Jest on jednak w tej książce tylko tłem, jednym z elementów jej biografii – oczywiście dość istotnym, ale jednak nie najważniejszym. On ma już swoje pomniki i ulice, nazwy szkół i domów dziecka, nawet (niezbyt fortunne) nazwy relacji kolejowej.
A Stefa? Stefa nareszcie się „odpomina”, dopiero teraz wychodzi z cienia i otrzymuje należne jej uznanie. Trafił się jej odpowiedni odkrywca – Magdalena Kicińska zlepia fragmenty biografii Stefy z ogromną pieczołowitością i delikatnością.
Ta biografia jest jak dzban wydobyty przez archeologów, a po rekonstrukcji i wyklejeniu, wystawiony w muzealnej gablocie do podziwiania. Ma on dużo białych plam świadczących o niezachowanych/nieodnalezionych fragmentach, ale dzięki temu daje wyobrażenie o misterności formy. Podobnie jest ze Stefanią Wilczyńską – choć nadal nie wiemy o niej wiele, to te "odkopane" fragmenty z jej życiorysu są na tyle interesujące, że warto było przeczytać tę książkę.
6/6
__________________________
cytaty: Magdalena Kicińska – Pani Stefa; wyd. Czarne 2015
Recenzja bierze udział w wyzwaniu: Polacy nie gęsi - czytamy polską literaturę