Adam mi to opowiadał, wyrzucał z siebie słowa, straszne obrazy, nie słyszałam nawet jego głosu. Co to mogło być – zastanawiałam się. – Coś naprawdę poważnego, wydarzenie, które niszczy życie w taki sposób, że już się go nie da naprawić. Co się robi z takim życiem, którego się nie da naprawić? Żyje się dalej?*
Zanim zasiadłam do spisywania moich wrażeń po lekturze tej książki trzy razy zmieniałam płytę w odtwarzaczu. Potrzebowałam bowiem muzyki, która nie tylko mnie odpowiednio nastroi, ale będzie też współgrała z atmosferą wspomnień Grażyny Jagielskiej. Dopiero niezrównane trio Możdżer-Danielsson-Fresco i album The Time sprawił, że moje słowa zaczęły płynąć.
Grażyna Jagielska, znana pisarka, żona znanego korespondenta wojennego Wojciecha Jagielskiego opisała swój, trwający 147 dni, pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Był on pokłosiem wezbranych traum, które zawładnęły nią po reporterskich wyjazdach jej męża na kolejne wojny. Jedną z form terapii było pisanie. Książka Miłość z kamienia dotyczyła jej samej i relacji z Wojciechem Jagielskim, zaś Anioły jedzą trzy razy dziennie będące wciąż elementem procesu leczenia zespołu stresu bojowego skupiają się bardziej na pacjentach oddziału psychiatrycznego, na którym przebywała.
Pani Stasia żyje jak królowa, chadza na spacery do Opery Leśnej, miała pieska, ale zdechł, za to odwiedza ją czasem sąsiadka, zajrzy listonosz, wnuk wyśle kartkę. Ale naprawdę rodzina się jej wyrzekła, sąsiadka odwiedziła kilka lat temu tylko po to, aby przynieść przesyłkę zostawioną przez listonosza, również wnuk tę kartkę wysłał kilka lat wstecz. Jest sama, choć nie wiadomo dlaczego. Cierpi na nerwicę.
Karolinka twierdzi, że ma 12 lat i jest aniołem. Anioły całymi dniami leżą nieruchomo na łóżku, prawie się w nie wtapiając, aby uniknąć spojrzenia Wielkiego Kosmicznego Oka. No i nic nie jedzą, bo nie muszą. Chyba, że do jadalni anioła pogoni Biały. Rzeczywiście Karolinka jest 33-letnią kobietą, która na kolejnych psychiatrycznych oddziałach żyje praktycznie nieprzerwanie od momentu, kiedy załamała się psychicznie podczas obrony doktorskiej.
Jest Julia z pięknymi włosami, które gładzi i układa w charakterystyczny sposób na jedną stronę. Wszystko dlatego, że podczas jednego z ataków odcięła sobie ucho.
Jezusek, który oddał ukochaną Marię bratu, swoje dwupokojowe mieszkanie po babci kuzynowi i wciąż nie rozumie, dlaczego traci kolejną pracę. Trafił do kliniki z powodu myśli samobójczych i ogólnego nieprzystosowania.
I wreszcie weterani z Afganistanu. Tych jest najwięcej. Wszyscy z objawami stresu bojowego. Jeżdżący na wózku inwalidzkim (amputacja nóg) Marek zapadający się w sobie i przygotowujący się na śmierć, która wkrótce rzeczywiście nadchodzi. Ratownik wciąż próbujący zbierać resztki zwłok z rosomaka. Saper, który nie potrafi usnąć nawet po podwójnej dawce psychotropów. Cierpi na bezsenność od 3 lat, kiedy na afgańskiej drodze 1,5 metra od swojej twarzy zobaczył kabel wychodzący z wiadra pełnego trotylu. Biały z napadami agresji i ciągu alkoholowego. Kapral Grzegorz, który w grupie chodzi zawsze jako ostatni. Kiedy 2 lata wcześniej wyjeżdżając z bazy otrzymał postrzał w tył głowy nie może znieść obecności ludzi za sobą. Poza tym, pomimo śladu na głowie od rany postrzałowej nigdy nie nosi czapek ani kapturów, bo wtedy przynajmniej nie przyklei się do nich krew. Każdy z pacjentów z innym demonem w duszy, większość hospitalizowana cyklicznie co kilka miesięcy…
W tej książce nie ma niczego z sensacji, to lektura, która rozrywa czytelnikowi żyły, głoszą słowa Michała Nogasia umieszczone na skrzydełku okładki. Ach jakże w punkt! Kiedy skończyłam ją czytać odniosłam wrażenie w stylu déjà vu. Wyzwoliła we mnie emocje, jakich charakter już kiedyś mnie dopadł. Szukałam w pamięci, przypominając sobie bardziej znaczące, dawniejsze lektury. I tak! Już wiem, dlatego nie bez przyczyny wstawiłam powyżej takie właśnie zdjęcie.
Z dziwnym poczuciem bycia nie na miejscu zawsze pozostawia mnie Swietłana Aleksijewicz. Jej książki są tak emocjonalne i przygnębiające, że za każdym razem sama się zaskakuję, że znowu dałam się tak mocno wciągnąć w czyjś życiorys. Gorycz i traumy weteranów, młodych mężczyzn rzuconych w sam środek wojennego cyklonu przypomniały mi fascynujące, choć ciężkie emocjonalnie Na zachodzie bez zmian Remarque’a. Powinnam dodać jeszcze jedną, o której pomyślałam właśnie teraz. Porażającą biografię Człowieka o 24 twarzach. Wspólnym bowiem mianownikiem obu jest wyzierające z treści zagubienie własnego ja, będące nieodłączną częścią chorób o podłożu psychicznym.
Anioły jedzą trzy razy dziennie nie jest książką sielsko-anielską i na pewno nie książką w świątecznym klimacie. Co gorsza nie stanowi zamkniętej fabuły, pozostawia wiele niewyjaśnionych kwestii, pacjenci, pomimo życiorysów nadal stanowią zagadkę. Znaków zapytania jest w niej dużo. Tym bardziej nie pozwala oderwać się od lektury i pozostaje w głowie na dłużej.
Okładka – ważna rzecz! Szczególnie dla książki takiego kalibru. Tymczasem w tym przypadku okładka jest zupełnie od czapy. Jestem zła na wydawnictwo, że fascynującą i trudną jednocześnie opowieść opakowało w tak infantylną okładkę. Zatem zapomnijcie o tej okładce, ale zapamiętajcie tytuł. I poczekajcie z lekturą na dobry moment. Warto!
6/6
____________________________
* Grażyna Jagielska, Anioły jedzą trzy razy dziennie. 147 dni w psychiatryku, Wydawnictwo Znak 2014