To takie nieminimalistyczne czytać kolejne książki o… minimalizmie. Ale ja przecież nie jestem minimalistką, ja po prostu nie lubię nadmiaru. W pierwszej części przeglądu książek o minimalizmie wspominałam już, że zaczęła przytłaczać mnie moja domowa biblioteczka i w tym roku poczyniłam już nieco radykalne kroki ku jej odchudzeniu. Mianowicie rozdałam znajomym i sprzedałam nieznajomym większość książek z kategorii reportaż. To dziwne, zważywszy, że to mój ulubiony gatunek i akurat one na początku moich zapędów z powiększaniem pustej przestrzeni na półkach wydawały się być bezpieczne. Beletrystyki też już trochę poszło, ale tym akurat jakoś łatwiej powiedzieć papa. No cóż nawet książki nie znają dnia ani godziny ;)
Żeby nie było, że dwa plus dwa równa się cztery - czytania reportaży nie zarzuciłam. Ba! W tym roku wiodą prym na mojej liście książek przeczytanych. Pomocą służy mi jednak nie stary dobry papier, ale mój duży telefon i platforma z zieloną literką L w logo pełna e-booków :) I właśnie tam wyszukałam kolejne tytuły o tym, jak to ludzie mają dość przesytu dóbr.
Tisha Morris, Mieć mniej. Jak uwolnić się od nadmiaru rzeczy i ruszyć do przodu, Wydawnictwo Kobiece 2018
Tisha to autorka kilku książek dotyczących Feng Shui, praktycznych aspektów pozbywania się rzeczy i ogólnej afirmacji z tym związanej. Pierwszą napisała w 2010 roku, później wyszły kolejne i kiedy już myślała, że temat wyczerpała i zamierzała skończyć z tą ewangelizcją – wtedy zmarła jej mama...
Morriss dorastała w schludnym, dobrze zorganizowanym, czystym i zawsze ładnie udekorowanym domu rodzinnym. Takie też miała obserwacje jako osoba dorosła. Ale zamknięte drzwi czasem lubią skrywać różne tajemnice.
Podobno Szwedzi mają osobne słowo na coś, co ma każdy w domu. Brzmi ono fulskåp i oznacza miejsce na składowanie rzeczy na później, na zaś, na czarną godzinę, takich, z którymi trudno się rozstać, których żal wyrzucić albo są nietrafionymi prezentami, a prezentów – wiadomo – wyrzucać nie należy. Fulskåp zatem to graciarnia przyjmująca postać szafki/szuflady/pudełka. Czymkolwiek by nie było, na pewno w każdym domu istnieje w jakiejś formie i ma się dobrze. U mnie też takie cuda się uchowały, pudełko Pana R. nazwałam np. Sezamem i wrzucam do niego wszystko, co wpadnie mi w rękę, a należy do niego ;)
No więc matka Tishy Morriss takich fulskåpów miała sporo. To właśnie między innymi dzięki nim dom był schludny i gotowy do chwalenia. Gorsza sprawa, że kiedy złożą nas do trumny, nie zapakują przecież w kieszenie wszystkich naszych rzeczy. Z nimi bujać muszą się inni. A to co dla nieboszczyka było perełką, dla kogoś innego może być bezwartościowym śmieciem. No ale uporać się z tym trzeba. Czasem więc może nawet wyjść z tego książka ;) Lepiej jednak nie zrzucać własnych śmieci na barki żałobników, tylko żyć tak, aby przedmioty nie rządziły naszymi emocjami.
Przy okazji porządkowania można się sporo o sobie dowiedzieć. Na przykład dlaczego akurat konkretna rzecz wciąż leży w pudełku z pamiątkami. Stanowi artefakt miłych wydarzeń, czy może jest emocjonalnym kamieniem, który ciągnie w dół?
Posiadanie nadmiaru rzeczy jest tylko symptomem, a nie problemem. Przedmioty te jedynie odwracają uwagę od tego, z czym nie chcesz się skonfrontować w swoim życiu.
No i oto wreszcie uświadomienie, że przedmiot to tylko przedmiot. Owszem może być przyczynkiem do wspomnień. Ale wyrzucenie go do kosza/przekazanie innym/sprzedanie nie oznacza, że wraz z jego stratą pozbywamy się wspomnień. Ważne to, co zostaje w głowie i w sercu, a nie co przyciąga kurz lub zawala kolejne mega- i gigabajty pamięci na twardym dysku.
Poza tym z przedmiotami może być jak z jedzeniem i prawem malejącej użyteczności krańcowej. Zgodnie z tą ekonomiczną teorią pierwszy kęs ulubionej potrawy smakuje niesamowicie, ale każdy kolejny już taki ekscytujący nie jest. Prawda. Kilka ulubionych/najbardziej wartościowych/najbardziej użytecznych książek na mojej półce to zupełnie coś innego niż zawalony cały regał.
I to byłoby takie streszczenie myśli przewodniej tej książki.
Fumio Sasaki, Pożegnanie z nadmiarem: minimalizm japoński, wyd. Burda Książki 2017
Fumio Sasaki to koleś z kompleksem niższości, który z nadmiarem dóbr budował tożsamość i poczucie własnej wartości. Zgromadził olbrzymią kolekcję płyt CD i DVD oraz różnych gadżetów, aby wydawać się fajnym, aby laski uważały, że jest wow, a koledzy patrzeli z zazdrością.
I tak sobie zbierał, zbierał i zbierał (z większością w międzyczasie żal było się rozstać), a w końcu zaczęło mu to uwierać, dom przekształcił się w pałac gratów, laski jakoś nie były zbyt chętne oglądać „kolekcji motyli”, a jego poczucie szczęścia nie poszybowało do góry. A nawet jak już z jedną był w związku to – uwaga brwi do góry - i tak zerwał tłumacząc, że w jego obecnej sytuacji materialnej nie widzi dla nich przyszłości.
I tak sobie zbierał, zbierał i zbierał (z większością w międzyczasie żal było się rozstać), a w końcu zaczęło mu to uwierać, dom przekształcił się w pałac gratów, laski jakoś nie były zbyt chętne oglądać „kolekcji motyli”, a jego poczucie szczęścia nie poszybowało do góry. A nawet jak już z jedną był w związku to – uwaga brwi do góry - i tak zerwał tłumacząc, że w jego obecnej sytuacji materialnej nie widzi dla nich przyszłości.
A teraz chóry anielskie, bo w pewnym momencie spłynęło na niego oświecenie, że to jednak trochę nie tędy droga. Przecież każdy człowiek rodzi się jako minimalista. Ba! Jego japońscy rodacy przecież słyną na świecie z tego, że minimalizm to u nich prawie jak religia, mają swoje Dan Sha Ri, sztuka lubi ascezę, a nawet ceremonia herbaty to ukłon w kierunku szczęścia z przeżywania, a nie posiadania. I nie ważne, że jeden to biedak, a drugi to VIP, herbaciane szczęście to demokratyczny stan umysłu.
I tak sobie Fumio zaczął minimalizować swój pałacyk, aż do momentu, kiedy uzyskał nadmiar… pustki. Nie omieszkał się również podzielić zdjęciem z transformacji. I tutaj przyznaję, że to najlepsze co jest w tej książce. Bo oprócz własnego mieszkania prezentuje również kilka zdjęć innych japońskich mieszkań z utrzymanym minimalistycznym zen. Ciekawe to, bo amor vacui jest mi bliskie. Zgodzę się nawet z Sasakim, że hotelowe pokoje mogą być punktem odniesienia w kierunku minimalizowania własnych czterech kątów.
Mimo to książka nadaje się raczej dla tych, którzy z tematem minimalizmu dopiero startują. Dla jako tako obeznanych w temacie – treść będzie tchnęła banałem. Ale zostawiam na dole krótki filmik - niech Sasaki sam się broni ;)
Hideko Yamashita, Dan Sha Ri. Jak posprzątać, by oczyścić swoje serce i umysł, Wydawnictwo Literackie 2017

Pani Yamashita około dwie dekady temu spędziła jakiś niezbyt długi czas w schronisku prowadzonym przez ascetycznych mnichów. Poczyniła wówczas obserwacje nad stanem posiadania owych duchownych, no i trochę się zdziwiła, że człowiek jednak wcale tak wiele nie potrzebuje, niż myśli, że musi mieć. Mnisi oprócz tego, że mieli mało, to jeszcze przywiązywali szczególną uwagę do utrzymywania porządku. No cóż – żadna filozofia, wszak mniej rzeczy generuje mniej bałaganu, a i łatwiej i szybciej wtedy ogarnąć klamoty do miłego widoku schludności.
W każdym razie pobyt u mnichów zainspirował ją do działania na własnym poletku. Metodę jaką sobie wówczas wymyśliła nazywa się Dan Sha Ri.
(…) uporządkowanie świata widzialnego wywiera wpływ na świat niewidzialny. Oto etapy naszego postępowania: Dan, czyli odrzucanie – wyraźcie sprzeciw wobec niepożądanej obecności nowych, bezużytecznych przedmiotów w waszym życiu. Sha, czyli wyrzucanie – pozbądźcie się przedmiotów, które zagracają wasz dom. Powtarzanie Dan i Sha pozwoli wam dojść do kolejnego etapu: Ri, czyli uwolnić się – skończyć z przywiązaniem do rzeczy.
Powiedziałabym, że jej metoda to takie technikalia przy minimalizowaniu stanu posiadania. To właśnie Dan Sha Ri między innymi pomogły koledze Sasakiemu z powyższej recenzji do uwolnienia się od swoich gratów i uczynienia z mieszkania świątyni pustki. Przyznam, że w porównaniu z Marie Kondo ta książka była zdecydowanie strawniejsza. Starsza pani przynajmniej nie każe dziękować skarpetkom za dobrze wykonaną robotę ;)
Śmiechy chichy, ale prawda jest taka, że jak nie uświadomisz sobie, że masz za dużo i nie pomniejszysz, to choćby przeczytać o tym stosy książek – spokoju ducha i luzu nie przyniesie. Więc warto czytać, ale jeszcze lepiej działać. Z mojego stosu reportaży cieszą się już inni, a ja mam już prawie jedną półkę wolną. Mogę ją łatwiej wytrzeć z kurzu, zajmie mi to mniej czasu, bo nie muszę najpierw wyciągać książek, a później je na nowo układać. Czy czuję się przez to lżejsza duchowo? Zdecydowanie. I to między innymi przekazuje pani od Dan Sha Ri.