(...) faktem wyróżniającym wielkie szpitale są liczne języki, którymi tam się mówi. W kuchni słychać szwedzki fiński i serbo-chorwacki. Sprzątaczki mówią przeważnie po turecku, a (...) w budynku badań naukowych, często mówi się po angielsku. Jest jeszcze inny rodzaj pomieszania języków, które nie ma wspólnego z narodowościami. W administracji szpitala mówi się nowoczesnym językiem biurokratycznym, wtrącając terminy z żargonu budżetowego: input i output, na oddziale chirurgicznym wydaje się krótkie metaliczne polecenia : Cęgi! Szwy! Krew! W laboratoriach mówi się wzorami chemicznymi, językiem stakkato wielkich liter. W aptece aplikuje się język preparatów, na oddziale komputerów słowami są cyfry, w klinice psychiatrycznej słychać terminologię behawioru, a w archiwum łacinę. Pomiędzy sobą poszczególne jednostki i kategorie osobowe prawie w ogóle nie rozmawiają.*
Są książki, które porywają od samego początku. Ich narracja jest płynna, swobodna, barwna, plastyczna i urozmaicona. Nie sposób przerwać, odłożyć choć na chwilę. A kiedy wreszcie trzeba zrobić stop na zadania codzienności - i tak w głowie wciąż siedzi książka. Chce się więcej i więcej czytać, a z drugiej strony - po co tak się spieszyć? Przecież koniec nastąpi wtedy zbyt szybko…
Tak właśnie miałam z Domem Babel Pera Christiana Jersilda. Moje czytelnictwo w 2018 roku nie było łaskawe dla beletrystyki, ale jak się już zabrałam za książki z kręgu języków skandynawskich - trafiałam na dobre opowieści (a może przy okazji bardzo dobre przekłady?).
Dom Babel w zasadzie nie jest jakąś odkrywczą wizją. Stanowi barwny opis funkcjonowania wielkiego, nowoczesnego, świeżo oddanego do użytku szpitala w Sztokholmie, gdzie przewija się mnóstwo pacjentów, pracuje wielu lekarzy, istnieje dużo specjalizacji zorganizowanych w szpitalne oddziały. Przy zbiurokratyzowanej skali makro zawsze coś umyka, na coś innego szkoda lub nie ma czasu/miejsca/chęci. Nihil novi. Tak pewnie jest w większości dużych szpitali. A jednak Jersild poprowadził narrację tak interesująco, że Dom Babel czyta się gładko, a kolejne strony wzbudzają dalszą ciekawość.
Pozornie głównym bohaterem jest Primus Svensson, który trafia w tryby szpitalnej maszynki po przebytym zawale serca. Pozornie, bo owszem jest ważną postacią w tej książce, ale stanowi raczej przyczynek do wiwisekcji szpitalnego molocha.
W powieści przeplatają się wątki z życia poszczególnych lekarzy i studentów medycyny, ich relacje, ambicje, niespełnione marzenia, konflikty. I chociaż wątki pięknie się ze sobą mieszają, łączą, przeplatają i krzyżują to Jersild przekonuje, że nawet w medycznym świecie brak wspólnego mianownika, wspólnego punktu widzenia.
Nie trzeba zatem (i biorąc pod uwagę powyższy poniższy cytat) tłumaczyć albo zbytnio głęboko szukać znaczenia tytułu książki.
- Kiedyś chyba trzeba jednak spojrzeć na rzeczy w ich właściwych powiązaniach - powiedział Folke. Tak, to prawda - myślała Martina. Kiedy człowiek robi chirurgię, nie interesuje się niczym innym. Zapomina się wtedy na przykład całą internę, człowiek nastawia się wręcz wrogo wobec tego wszystkiego, czego uczył się przez kilkanaście miesięcy przedtem. A co będzie po chirurgii? Na psychiatrii człowiek będzie znowu pogardzał wszystkimi chirurgami, tymi zapalonymi wyznawcami strategii i taktyki noża. Na oddziale położniczym wszyscy będą interesować się wyłącznie porodami. Na pediatrii sprawy dotyczące dorosłych wydadzą się śmiesznie duże i nawet zbędne. Po co tracić siły na rzecz emerytów, skoro jest tyle chorych dzieci? Brakowało wspólnego mianownika w tym ogromnym państwie medycznym, brakowało wspólnego punktu widzenia. Brakowało wspólnego języka. Poszczególne dialekty medyczne w najlepszym wypadku uzupełniały się wzajemnie - ale również często zachodziły między nimi relacje konfliktowe.**
Trudna to sztuka napisać powieść społeczną. Myślę, że jeszcze trudniej napisać taką powieść o szpitalu, kiedy samemu jest się praktykiem. Łatwo wtedy o fałszywe nuty, uładzenia lub wyolbrzymienia. A jednak Dom Babel czyta się jak dobry reportaż.
Fabuła rozgrywa się pod koniec lat '70 XX wieku. Jersild z racji bycia lekarzem i poznania funkcjonowania szpitala i służby zdrowia od kuchni - dodał wstęp będący streszczeniem sytuacji zdrowotnej Szwedów i służby zdrowia w II połowie XX wieku. Upodobnił przy tym szpitalny moloch do wielkiego lotniska z poszczególnymi punktami odprawy pasażerów według z góry ustalonej procedury. Ten łańcuch funkcji logicznych świetnie nakreślił charakter dalszej fabuły i sprawił, że była dzięki temu bardziej czytelna. Myślę, że dałoby się wycisnąć z lektury jeszcze więcej, gdyby znało się dobrze realia ówczesnej Szwecji. Ale muszę przyznać, że szpitalny pokój do picia kawy (w którym lekarze zajadają się również tortami) jakoś szczególnie mnie nie zdziwił ;)
6/6
_________________________
*,** Per Christian Jersild, Dom Babel (Babel Hus, przekł. Zdzisław Wawrzyniak), Wydawnictwo Poznańskie 1984