Małymi krokami zbliżają się święta. Zaczynamy myśleć o prezentach lub może nawet już je kompletujemy. Pomna zeszłorocznych doświadczeń, postanowiłam tego nie odwlekać i wyprzedzić czas, kiedy rozpocznie się świąteczna gorączka. U mnie w pracy odbyła się już zbiórka pieniędzy na szlachetną paczkę dla wybranej, ubogiej i potrzebującej rodziny. Za niedługo i dla nich będą kompletowane prezenty. Kiedy rok temu koleżanka z pracy zawiozła naszą pracowniczą paczkę była zaskoczona, że dla nas zwykłe rzeczy – u obdarowanej rodziny wywołują fale radości. Przyzwyczajeni do dostatku, do przedmiotów na wyciągnięcie portfela zapominamy, że kiedyś radością była zwykła tabliczka czekolady wręczona w ramach urodzinowego prezentu. Przestaje być też dla nas oczywiste, że największym szczęściem jest mieć przy sobie osoby, które się kocha, i przez których jest się kochanym.
Ten przydługi wstęp jest moją refleksją po przeczytanej właśnie książce „Świat porzuconych dzieci”. Jest to zapis obserwacji funkcjonowania ośrodków dla porzuconych dzieci (sierocińców, domów dziecka, szpitali psychiatrycznych, więzienia (sic!) w Charkowie), które Jadwiga Wojtczak – Jarosz odwiedziła w ramach programu pomocy dzieciom (głównie ich leczenia) z ubogich środowisk, szczególnie tych o polskich korzeniach żyjących w byłych republikach sowieckich. Akcję zapoczątkował naukowy wyjazd na Ukrainę połączony z przekazaniem pieniędzy z funduszy zebranych przez polonię kanadyjską. Po nim rozwinęła się cała seria wyjazdów nie tylko na Ukrainę, ale również m.in. na Białoruś, do obwodu kaliningradzkiego i do Gruzji. Dzięki temu wiele z dzieci udało się czasowo przywieźć do Polski, celem leczenia ich m.in. w Szpitaliku w Teklinie (jak potocznie nazywa się Oddział Dziecięcy Chorób Płuc w podwarszawskim Otwocku).
Obraz, jaki się z tych podróży ukształtował jest przerażający. Słowo, które najtrafniej by oddało zebrane doświadczenia brzmi „bezsilność”. Dzieci przebywające w domach dziecka traktowane są jak osoby skoszarowane w więzieniach ze sztywno określonymi przepisami porządkowymi. Sypialnie w ciągu dnia zamykane są na klucz, jedzenie posiłków odbywa się na komendę, lekarz przyjeżdża dopiero wtedy, kiedy „leje się krew”. Dziecko, w sytuacji kiedy źle się poczuje, ale nie ma widocznej rany - nie może więc poleżeć w ciągu dnia w łóżku, gdyż personel dba o „dobre wychowanie”. Na porządku dziennym są kary cielesne serwowane przez opiekunów (bicie sznurkiem od żelazka, podtapianie) i samosądy w gronie wychowanków. Zaś z uwagi na brak dostatecznej opieki medycznej – szaleje m.in. gruźlica i choroby jamy ustnej. Dzieci pozostawione de facto same sobie, samotne i odrzucone uczą się, że świat nie ma im do zaoferowania nic dobrego, a ewentualny nowy dom postrzegany jest jako cud, który się nie zdarza.
"W skoszarowanym życiu sierocińca istnieje znacznie większy zakres ograniczeń i mniej swobody niż ma to miejsce w normalnej, opartej na wzajemnym szacunku, zaufaniu i miłości rodzinie. Granice, co wolno, a czego nie wolno są twarde i bezdyskusyjne. Na wyjaśnienia nie
ma miejsca i czasu. A może to po prostu brak ze strony wychowawców potrzeby zrozumienia dziecka. U dziecka z czasem zanika nadzieja, że w ogóle może oczekiwać zrozumienia. O współczuciu już nie myśli. Rodzi się poczucie krzywdy. Sytuacja dziecka pogarsza się jeszcze
bardziej, gdy przymus, okazywanie mu lekceważenia i poniżanie jego godności stosowane są jako metody wychowawcze. To okrutny rodzaj przemocy psychicznej stosowany dość powszechnie przez opiekunów „w celach wychowawczych”."
Książka jest również zapisem różnych, niejednokrotnie przerażających losów dzieci, zanim trafią do domu dziecka. Autorka przedstawia konkretne przykłady dzieci: małej dziewczynki, która żyła sama w lesie, bliźniaczek, z których jedna błąkała się po mieście, a druga na wiele dni została zamknięta sama w domu, kiedy ich matka poszła w alkoholowe tango, kilkuletniej Kasi, zmuszanej do prostytucji, aby zarobić na narkotyki i alkohol dla swoich rodziców, rodzeństwa oddawanego za karę do domu dziecka, bo ich ojciec po każdorazowym wyjściu z więzienia podejrzewał swoją żonę o zdradę, innego ojca biegającego za swoimi dziećmi z siekierą. Przedstawia również losy dzieci o nieznanej historii rodzinnej, od dawna bezdomnych, chroniących się w śmietnikach lub ciepłych kanałach i „osładzających” sobie życie narkotyzacją w postaci wdychania butaprenu. To ostatnie przypomniało mi obejrzanym niegdyś, równie strasznym filmowym dokumencie – „Dzieci z Leningradzkiego”.
To bardzo smutne, że dzieci doświadczone sieroctwem, zarówno faktycznym jak i społecznym (kiedy ich rodzicie nie są pozbawieni do nich praw) po trafieniu do ośrodka pomocy tej pomocy nie uzyskują, a wręcz są piętnowane za to bycie dzieckiem niczyim. Zgodzę się ze zdaniem autorki, iż „bezmiar bezradności wobec niedoli ich sieroctwa dławi w gardle”. A problem nie kończy się wraz z osiągnięciem przez wychowanków dorosłości. On się dopiero na dobre zaczyna – dla wszystkich.
„Dziecko, które trafia do domu dziecka niesie już ze sobą bagaż smutnych doświadczeń. Ma w pamięci własną dysfunkcyjną rodzinę, nierzadko życie na ulicy. Przed sobą - niewiadomą. Skoszarowanie w dużym domu dziecka, to kolejny etap sieroctwa. Dzieci te rzadko mówią o sobie. Nie piszą pamiętników, nie notują wydarzeń, nie prowadzą dzienników, do zwierzeń
dochodzi wyjątkowo. A jednak każde z nich, to żywa księga swoistych zapisów - śladów pamięciowych nie zawsze uświadamianych, które dają o sobie znać, utrudniają życie, bolą przypomnieniem, potrafią – nawet już w dorosłym życiu - odezwać się niespodzianie zaskakując niezorientowanego rozmówcę.”
_________________________
Książkę do recenzji przekazało wyd. Psychoskok
cytaty: Jadwiga Wojtczak – Jarosz – „Świat porzuconych dzieci” ; wyd. Psychoskok 2014
Recenzja bierze udział w wyzwaniu: