„Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tego kociaka, był maciupeńkim kłębkiem puchu w wyciągniętych dłoniach młodej kobiety. Nie różnił się niczym od innych kociąt, to jest, dopóki nie podniósł łebka i nie zamiauczał – doprawdy imponująco, jak na kilkucentymetrowe (od czubka głowy do końca ogonka) stworzonko.
Chociaż taki malutki, obracał się w kierunku mojego głosu. Właśnie wtedy zobaczyłam jego oczy. Dwutygodniowy podrzutek wyraźnie cierpiał z powodu poważnej infekcji, która z pewnością odebrałaby mu wzrok, jeśli nie życie.” *
Kilka lat temu zapragnęłam mieć kota. To dosyć dziwne, zważywszy, ze przez większość życia byłam zdeklarowaną psiarą dzielącą mieszkanie z upartą jamnicą. Marzenie o kocie udało mi się zrealizować dopiero w 2012 roku, kiedy w pewną kwietniową środę żółtym samochodem w szarym transporterze przybył do nas niebieski Aleksander. Natomiast w tym roku w sierpniu dołączyła do nas mała ciałem, ale wielka duchem biało - czarna Misia. W tej sytuacji chyba nie dziwne, że interesuje mnie wszystko, co kocie? ;) Właśnie dlatego, od momentu, kiedy Shinju – mój Gość w cyklu "Kulinarni czytają" napisała o książce, której autorką jest Gwen Cooper– widziałam, że i ja muszę ją przeczytać.
„Odyseja kota imieniem Homer” to książka (auto)biograficzna. Opisuje 12 lat z życia autorki i jej 3 kotów: Scarlett, Waszti i Homera. Już po tytule łatwo się domyślić, kto jednak z tej trójki jest jej głównym bohaterem.
Homer przez swoje upośledzenie (utrata wzroku) spisany na straty przez innych - wolą życia i walki zawładnął sercem swojej przyszłej „mamy”. Jego adopcja wiązała się z mnóstwem dylematów. Ale kto ich by nie miał biorąc pod opiekę kota bez oczu? Trudno przecież przewidzieć, w jakim stopniu kot będzie samodzielny i na ile wnętrze samego mieszkania będzie dla niego bezpieczne. W tym przypadku pozostawała jeszcze kwestia dwóch rezydentek i ich wola akceptacji nowego mieszkańca.
Ku zdumienia Cooper – Homer od samego początku radzi sobie doskonale. Kot będąc ślepym od urodzenia – zapewne nie zdaje sobie sprawy, że natura poskąpiła mu jednego zmysłów. Sprawiła jednak, że koci wyczulony słuch i wibrysy pozwoliły mu samodzielnie funkcjonować w niewidocznym świecie.
Książka jest hołdem dla kota, który zaskakuje nie tylko właścicielkę i ludzi, którzy zetknęli się z Homerem. Jest również świadectwem motywacji, którą nieświadomie zaszczepił w Gwen mały, niewidomy kociak. Jego silny charakter nie tylko skłonił ją do podwyższenia poprzeczki na gruncie zawodowym, ale również pobudził do większej odpowiedzialności, samodzielności i odwagi. I nie – książka wbrew zapowiedzi na okładce – wcale nie jest romansem. Wątek miłosny autorki jest niejako dopełnieniem wykonanego szeregu małych kroków od decyzji o adopcji Homera, przez poszukiwania pracy, regres związany z koniecznością ponownego zamieszkania z rodzicami, po przeprowadzkę do Nowego Jorku, zamach na WTC i nawiązywania świadomych relacji z innymi ludźmi.
„I nagle przyszła mi do głowy kolejna prawda, której nauczyłam się od Homera: czasem, żeby zdobyć coś, czego pragniesz, musisz wykonać skok w ciemno.
To od Homera pochodziła większość moich wniosków na temat związków z mężczyznami w ciągu ostatnich kilku lat. To dzięki niemu zrozumiałam, że miłość jednej osoby, która w ciebie wierzy i w którą ty także wierzysz, może natchnąć cię do zupełnie nieprawdopodobnych rzeczy.” **
Najbardziej emocjonującymi dla mnie fragmentami książki były pierwsze dni Homera w nowym domu oraz nowojorski 11. września 2001 r. i te kilka kolejnych ciężkich dni po zamachu. Natomiast niezłym smaczkiem są motta zaczerpnięte z "Odysei" Homera, które poprzedzają każdy z rozdziałów i współgrają z ich treścią.
Gdybym nie miała kotów - zapewne zazdrościłabym autorce emocjonalnej więzi, jaka połączyła ją z Homerem. Sama jednak z własnego doświadczenia wiem, jak ciekawe może być życie z kotem pod jednym dachem. Tym milej czytało mi się tę książkę. Gorąco polecam nie tylko kociarzom.
Tutaj i tutaj możecie natomiast zobaczyć jak wygląda autorka i oczywiście Homer :)
Tutaj i tutaj możecie natomiast zobaczyć jak wygląda autorka i oczywiście Homer :)
Przy okazji zapraszam do fotograficznego konkursu pn. "Koty książkowe", w którym nagrodą jest recenzowana książka.
Interpretacja tematu jest dowolna, ważne, aby na zdjęciu pojawił się kot i książka - łącznie. Powyższe zdjęcie jest przykładem. W piątek zapraszam po więcej książkowych kotów :) Oprócz Misindy, będzie również Aleks i kilka bardziej lub mniej znanych kotów ;)
Na Wasze zdjęcia czekam do niedzieli 22. grudnia do godz. 23.59. Zwycięzcę (subiektywny wybór) ogłoszę 25. grudnia. Spośród nadesłanych zdjęć nagrodzę jedno, ale opublikuję wszystkie zdjęcia. Stąd prośba, aby w treści maila (mój adres: zemfiroczka@gmail.com) napisać wzmiankę o zgodzie na publikację zdjęcia na Czytelniczym. Zapraszam i proszę – udostępnijcie link o konkursie innym kociarzom :)
„„Odyseja Homera” bez wątpienia będzie znaczyła co innego dla różnych osób. Mnie ta bardzo osobista przygoda zawsze przypomina do czego zdolna jest medycyna weterynaryjna w połączeniu z idealizmem młodości. A także o tym, że weterynarz, kochający opiekun i jeden niepoddający się pacjent potrafią razem wszystko.
Historia Homera przeznaczona jest dla wszystkich, abyśmy ją sobie wzięli do serca.”
(z Przedmowy - Patricia Khuly, VMD, MBA)
_________
*, ** Gwen Cooper - "Odyseja kota imieniem Homer", wyd. Prószyński i s-ka