Przy wpisie otwierającym cykl o wyklejkach, kiedy to na warsztat wzięłam bajki, Pożeracz z bloga Qbuś pożera książki zostawił następujący komentarz:
Wydaje mi się, że od pewnego czasu książki dla dzieci stały się w Polsce ostoją ciekawych i wartościowych praktyk wydawniczych. Oryginalne, pięknie i z dbałością tworzone. Obcowanie z literaturą dziecięcą, choć na blogu o tym nie piszę, to dla mnie świetna zabawa.
Oczywiście, że się z tym zgadzam. W przeciągu kilku lat na polskim rynku pojawiło się kilka bardzo ciekawych wydawnictw, które promują literaturę dziecięcą. Książki, które wydają – w większości zachwycają współczesną, dostosowaną do małych odbiorców treścią i ilustracjami, które są atrakcyjne również dla dorosłych.
I właśnie myśląc o książce dla dzieci moim pierwszym skojarzeniem są ilustracje. Przykładam do nich dużą wagę, jedne krytykuję, drugie obdarowuję uznaniem, jeszcze inne darzę sentymentem.
W osobistym rankingu mam również ulubionych ilustratorów. To trójca ze starszego pokolenia: Jan Marcin Szancer (za rozmach, dostojność i baśniowość), Franciszka Themerson (za wesołą zadziorność) i Bohdan Butenko (za prostą kreskę i niesamowity humor). Natomiast z młodych twórców (chociaż mam w głowie kilka nazwisk) moją absolutną faworytką jest Emilia Dziubak. Głównie śledzę jej twórczość na Facebooku, ale kiedy mam okazję – przeglądam również książki, które ilustrowała. Teraz, dzięki potomkowi mam już pretekst do ich kupowania ;)
W osobistym rankingu mam również ulubionych ilustratorów. To trójca ze starszego pokolenia: Jan Marcin Szancer (za rozmach, dostojność i baśniowość), Franciszka Themerson (za wesołą zadziorność) i Bohdan Butenko (za prostą kreskę i niesamowity humor). Natomiast z młodych twórców (chociaż mam w głowie kilka nazwisk) moją absolutną faworytką jest Emilia Dziubak. Głównie śledzę jej twórczość na Facebooku, ale kiedy mam okazję – przeglądam również książki, które ilustrowała. Teraz, dzięki potomkowi mam już pretekst do ich kupowania ;)
Rysunki Emilii Dziubak są tajemnicze, baśniowe, niesamowicie barwne i żywe, o czym zaraz się przekonacie. No i właśnie pora przejść do sedna, czyli jednej z nowości wydawnictwa Mamania.
Baśń „Tyczka w krainie szczęścia” to wynik współpracy szwedzkiego autora książek dla dzieci z polską ilustratorką. Opowiada o małej Julii, która po zaginięciu brata Tomka dla ukojenia smutku dostaje od rodziców czerwone sanki. Te zawożą ją do Krainy Szczęścia, wkrótce jednak wpada ona w szczypce pazernego na perły kraba.
Ale jak na baśń przystało – wszystko skończy się szczęśliwe dla niej i innych rodzin. Treść jest prosta, opowieść krótka. Brakowało mi w niej morału, jakiejś myśli przewodniej lub chociażby płynnej narracji (nie wiem, dlaczego dziewczynka została nazwana Tyczką, o co chodziło z zupą z trupa i dlaczego chrząszcz przeinaczał wyrazy). Szczerze powiedziawszy – opowieść jest dość przeciętna i nawet nie wiem, czy tak wymyślił ją Martin Widmark, czy może nieudolnie przełożyła Marta Dybula.
Ale jak na baśń przystało – wszystko skończy się szczęśliwe dla niej i innych rodzin. Treść jest prosta, opowieść krótka. Brakowało mi w niej morału, jakiejś myśli przewodniej lub chociażby płynnej narracji (nie wiem, dlaczego dziewczynka została nazwana Tyczką, o co chodziło z zupą z trupa i dlaczego chrząszcz przeinaczał wyrazy). Szczerze powiedziawszy – opowieść jest dość przeciętna i nawet nie wiem, czy tak wymyślił ją Martin Widmark, czy może nieudolnie przełożyła Marta Dybula.
Za to ilustracje... Nawet jeżeli rozczarował mnie pomysł na fabułę, to jej opracowanie graficzne jest… bajeczne (sic!). Światłocienie, barwy, nawet same fragmenty poszczególnych scen sprawiają, że rysunki ożywają. Na przykład wysoka trawa, w której siedzi mała Julia naprzeciw wielkiego kraba sprawa wrażenie, jakby falowała na wietrze.
Jest jeszcze coś! Przeglądając w Internecie rysunki Emilii Dziubak, zdarzało mi się łączyć ich atmosferę z obrazami np. Rembrandta, Josepha Turnera lub martwymi naturami na obrazach malarzy flamandzkich. W „Tyczce w Krainie Szczęścia” odnalazłam zaś nawiązanie do niderlandzkiego XVI-wiecznego malarza Pietera Bruegla. Ciekawe, czy to przypadek, czy może zamierzony efekt?
Jest jeszcze coś! Przeglądając w Internecie rysunki Emilii Dziubak, zdarzało mi się łączyć ich atmosferę z obrazami np. Rembrandta, Josepha Turnera lub martwymi naturami na obrazach malarzy flamandzkich. W „Tyczce w Krainie Szczęścia” odnalazłam zaś nawiązanie do niderlandzkiego XVI-wiecznego malarza Pietera Bruegla. Ciekawe, czy to przypadek, czy może zamierzony efekt?
I wiecie co jeszcze jest zachwycającego w tej książce? Oczywiście, to co lubię, czyli śliczna wyklejka. No i okładka! Polecam pójść do księgarni i wziąć książkę w rękę – twarda oprawa, z miłą dla palców fakturą i „pozłacanymi” fragmentami.
Gdyby oceniać tę książkę tylko pod kątem staranności wykonania i ilustracji – dałabym jej szkolną szóstkę ;) I właśnie dlatego postawię ją na półce w domowej biblioteczce :)
___________________
Martin Widmark (tekst) i Emilia Dziubak (ilustracje), Tyczka w Krainie Szczęścia [przekł. ze szwedzkiego Marta Dybula]; wyd. Mamania 2017
Egzemplarz do recenzji przekazało wyd. Mamania